wtorek, 25 października 2011

w deszczu schowani


stoję po koniuszek serca w deszczu zanurzony
twarz przecieram karmiąc głodne wargi
sen bez ciebie plączę włosem rdzawym
w mlecznych obojczykach kompletnie zatracony

szeptem mnie otul trzydziestej złej nocy
wstążkę na plecach zawiąż łydkami
wodą ciał naszych obmyj mi oczy
białe dwa płotna od dziś maluj nami

ułożę cię z puzzli tańczących na rzęsach
każdy twój skrawek dokładnie studiując
w eterze dwóch spojrzeń zatraćmy się cali
zmęczoną swą głowę złożę na piersiach

jak deszcz ciągle płacze tak my nadal trwajmy
nasz mały plac zabaw w sekretnym ogrodzie
o ścieżce do niego niech nikt się nie dowie
schowamy się cicho w naszej sypialni



czwartek, 13 października 2011

latawce oczekiwań




Patrzę przez przeźroczyste palce
Splecione w korowodzie
Linami są okrętów przewożąc ludzkie dłonie
Wytapiam maski z wosku by tańczyć w karnawale
I mrużę często oczy gdy widzę własne łganie

Nadciąga ku nam grudzień
Więc otul się mną ciepło zostanę twoim swetrem
Poraża mnie samotność  pozbawia mroźnych złudzeń
dotknij mnie ustami i obdarz węch powietrzem
połączeni jak latawiec żyłką z dłonią dziecka
unieśmy się na chwilę w ekstazie nasza mekka

Opuszki pomarszczone z nadmiaru łez otartych
Spadają pod nasz zamek i fosą otaczają
Chcę schować cię przed światem przed jego nieszczęść żartem
Ukryj się w mych oczach i bądź za dnia sumieniem
Zanurz się we włosach spełnionych snów marzeniem
A nocą zjednoczeni schowamy się pod pledem

wtorek, 13 września 2011

naftowa pełnia


Puste spojrzenia są by przerażać
Wyżymać serca jak mokre szmaty
Z lampą naftową okrążam nasz księżyc
Cholernie często niedostrzegalny

Nie wiem czy winy łóżko po środku
Bez niej na pewno nikt nie zasypia
Jeśli zniewolisz chęć już w zarodku
Wznieś ze mną toast za winę winem

Usechł nam księżyc niegdyś  tak żywy
oparzeń nie leczą spalone pokrzywy
naftą nasiąkła by głosić upadłość
wiatrem północnym zdmuchnięta moralność

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

papierowe łodzie



 pamiętam pokój sercami wypchany
i trzy nieforemne na łokciach plamy
z gazet okręty tonęły nad ranem
puszki wysuszył oddech szeptany

pamiętam jak łatwo było zapomnieć
na chwilę stanąć i w głąb siebie spojrzeć
w ogrodzie ze ścian zagadki utkane
milczenie lepsze niż wspomnienie z żalem

grymaśne barwy przyjęły twe usta
pokój zapłakał echem i pustką
i ostygły nagle ramion wzruszenia
remont swych pragnień zaczniemy od zera

czwartek, 4 sierpnia 2011

za zamkniętymi drzwiami


W beczce sprzed lat rozpuszczam swe usta
Noworodek mych myśli wyklucza rozpustę
Marzeń mrowiska chłostą traktuję
Na drodze lukrowej mam myśli spętane
Możemy uciekać na wieczną odległość
Krztusić się sobą ty mną i ja tobą
Możemy bez wiary zupełnie jak w wieczność
Przez  sen obserwować  słów naszych marność

Więc nazwij mnie kluczem co drzwi nie otwiera
Nazwij bankrutem i licz uczuć zera 
Nazw mam tysiące jak zachodów słońce
Poziomej ósemki potrafię być końcem

Koszmarnie co nocy spływam w kielichy
Zachłannie połykam wstydy i krzyki
Wewnątrz buduję kamienne wnyki
Kłującym cyrklem są nasze języki

Więc nazwij mnie kluczem co drzwi nie otwiera
Złodziejem iskier co wszystko zabiera


piątek, 22 lipca 2011

your taste is my attention


Zielona hipnoza pulsuje mi w żyłach
Zawrotnie przechyla nam horyzonty
Poczuć chcę smak twój otoczyć go troską
Przeciwność ustąpi na ust naszych prośby
W pierwszym rzędzie zasiadasz w głowie
Wieczorny seans spędźmy we dwoje

I niech od szaleńców świat cały wyzwie
Głupcem ja byłem gdy coś znaczyłem
Obok być mogę jedynie we śnie
Z tobą na rzęsach zasnę na trochę
Gdy wzejdzie słońce obudź mnie proszę

Tak nierealna po dziś dzień hipnoza
Prawdę zaklęła w dwa proste słowa
Nie wiem wyszeptaj mi w stu językach
Nadal tu stoję i nigdzie nie znikam
Dzisiaj ucieczkę zaplanowałem
Pójdź ze mną razem zielonym planem

niedziela, 3 lipca 2011

małe piekło

papierosem przesiąknięty aktorzyna
o kilka stopni w lustrze przekrzywiony
hipokryta fałszem pomalowany
w małym piekle otwarte rany

ze strachem patrz jak nikim być można
jak nie ma ucieczki od bezuczuć oczu
czasy obietnic są bez pokrycia
czasy uniesień opadły na dno

dawna wrażliwość najkruchsza łagodna
teraz cierniami i gliną pokryta
i co wszystko znaczy gdy sam nic nie znaczę
chęć by usłyszeć uczuć kołaczeń

proszę potrząśnij mym marnym światem
próżnia wykańcza swoje ofiary
daje w pociesze głębi omamy
przeraża ta pustka nieuleczalna
choroba świata stała się własna
pogapmy się tępo w lustro w sypialni
widzę dokładnie jak jestem marny.

niedziela, 12 czerwca 2011

piórem bądź wiecznym


pod taflą uczuć płyniemy do siebie
w głębiny serc naszych dziś nurkujemy
na wyspach zapachów łapiemy oddechy

i choćbym przemierzył mórz dwa tysiące
choćbym zawiązał wreszcie dwa końce
patrzył bez mrużeń w gorące słońce
nie nalazłbym pióra na którym ulecę

wędrówka butów zbędna się stała
bezczelnie głowę na piórach zabrała
jeśli więzieniem ty masz być moim
pokocham kraty kajdany niewolę
będę twym więźniem od dziś z własnej woli

jest kilka iskier w powietrzu magicznych
jarzą się ciepłem ust eterycznych
opuszkiem chcę złapać za włosów warkocze
poczuj mnie w sobie jak szepce ci krzycząc
wyryj się w duszy dłutem z ołówka
nad taflą po lodzie ku tobie kroczę

piątek, 10 czerwca 2011

bliźniacza skakanka


utarły się w głowach wyklęte trzy słowa
wyjęły nam skrzela z płuc naszych siostro
twarze tak rożne a środki bliźniacze
żyję nadzieją że wciąż tyle znaczę

pustki woreczki przy pasku upinam
przed snem miast pacierza ciebie zaklinam
powrotem bądź nagłym powietrza objęciem
nie chcę samotnie otulać się wiatrem
pamiętasz nasz galop przez łąki rozpaczy
pamiętasz gdy razem baliśmy się nocy

tęsknotę za wczoraj zamieniam na słowa
w ognistych swych włosach usłysz jak wołam

piątek, 3 czerwca 2011

rozładowany dzięcioł


tracenie otwiera mnie jak puszkę coli
wylewam się w przełyk bo w sobie nic nie mam
garstka płynu i bąbli 
co nikną gdy ust bliżej
wierci mi w głowie dziuple na przestrzał
nikt w nich nie mieszka bom sam tego nie chciał
latarkę chcę z oczu by ścieżki zobaczyć
i znikam w baterii do cna wyczerpany

przez kable przywiązań przedzieram dwa palce
pajęczym trudem utkały się końce
śpiworem wstydu otulam kolana
pozorem sumienia obklejam się z rana

jestem plakatem na ścianie ceglanej
dzisiaj się kończę zasłoni mnie baner
nikt nie chce patrzeć na treści środka
nieważna forma byleby słodka

środa, 25 maja 2011

cukierkowe pióra


rozmyły się momenty pod presją kałamarzu
jak piórko tańczysz w dłoni łaskocząc czyste strony
nakreślaj nowe ścieżki
fioletem prowadź palce
połączeni dzisiaj w półśnie modelowym walcem


podglądam cię przez guzik w koszuli niedopięty
naiwny kalejdoskop układa nasz horoskop
udajmy się na spacer w dzieciństwie zapomniany
narysuj nam na piętach wycieczki marzeń plany

mam w tuszu całe wargi co słodki jak cukierek
zawinę cię i schowam w najsłodszych snów papierek
odpocznij drogie piórko wskocz do mej kieszeni
we śnie dziś poszukamy natchnień wytchnień weny

niedziela, 8 maja 2011

gepardy myśli

Jest kilka mrugnięć nieplanowanych
przychodzą nagle i bez pukania
wtedy piór gęsich ciało dostaje
w tej chwili małej zapominamy

drapieżnie wiercą nam dziury w głowach
byśmy dźwigali puste miraże
posyp mi oczy proszkiem z łez twoich
niepokój wypali nam tatuaże

kołaczą się myśli po klatkach schodowych
usłyszę dzisiaj twe nocne krzyki
ta noc będzie inna obleje nas potem
szeptem całuję do ust twych chodniki

pusty korytarz biegnie przez dom mój
mam tysiąc wzruszeń w chorej pamięci
drgań potrzebuję ruchów sejsmicznych
w figurce glinianej trwajmy zaklęci

niedziela, 1 maja 2011

cynowy żołnierzyk


mógłbym być stale do uczuć przytwierdzony
jak cynowy żołnierzyk z kroplą krwi stopiony
pancerz z cementu na wymiar skrojony
odziewam gdy idę po rozum do głowy


mogłem miłości tankowce wypełniać
o każdym najmniejszym szczególe pamiętać
została mi próżnia w sercu zaklęta
okruchem mej duszy zagładzam pisklęta


rozkładam się w sobie na pierwsze czynniki
o śmierci przeszłości mówią wyniki
widzisz że jestem wewnętrznie nadgnity
ze skroni nadpływa pot jadowity

gabinet luster mam ciągle przed sobą
nie unoszę się dzisiaj tuż nad podłogą
ledwo powłóczę ciut krótszą nogą
niech ktoś podpowie co zrobić z głową


przegrałem potyczkę z inkwizytorem
dom stał się pustym inkubatorem

czwartek, 28 kwietnia 2011

szczury


Kocham siebie jak śmierć narodziny
Wymiatam spod łóżka senne spaliny

Jesteś sekundą marnym ułamkiem
Wszechświat więc zatem jest sekund bankiem

Z kącików po cichu wykruszam śliny
Nakładam na ciało drżące mydliny

Od dawna nie szliśmy mostami blefu
Od wczoraj drążymy stałość uśmiechu

Chory nie ten co trutkę podkłada
W bólach się wije ten który zjada


Oprzyj już głowę na moim ramieniu
Usnę przy tobie z sercami w cieniu

środa, 27 kwietnia 2011

molekuły na dnie zlewu.

w okół naszych molekuł skupia się prostota
zaklęta pomięta niewybaczalnie ochota
by wydusić jeszcze trochę siebie
by mieć coraz więcej ciebie
nigdy nie być sam przy zlewie

w okół naszych molekuł posklejane myśli powiek
w takich chwilach klęka człowiek
bo nie może dłużej walczyć dłużej mówić nie i warczeć
to silniejsze od każdego
od każdego wybrednego
czas się poddać jej potędze
czas opuścić mokre ręce

w okół naszych molekuł siedzimy naprzeciwko
tak bezsprzecznie siebie blisko
nierealnie wiecznie trwamy by pokazać że to mamy
że się nigdy nie poddamy że o nasze dłonie dbamy
nie każdemu jest to dane
molekuły wysprzedane
tylko czasem komuś zazdrość nie pozwala w nocy zasnąć
bo tak bardzo chciałby dostać do naszego skarbu dobrać

w oku naszych molekuł widzę dwa promyki
zaprzeczenie wszelkich praw fizyki.

poniedziałek, 25 kwietnia 2011

skacząc w kałużach

mam dwie łzy ostatnie
których nie chcę otrzeć
niech sznurują nasze dłonie
i kładą się na usta
tańczą okręgami na kałużach naszych pragnień

mam kratery przytomności
które w myślach rosną
by wulkanem nagle stać się
i rozbłysnąć setką świateł
cieszyć każde z czworo oczu
kiedy tylko zechcesz poczuć
jak cudownie pachnie lawa
która serca spopielała

ściskam w garści winę czasu
w drugiej zaś pył serc naszych
skrzętnie szyte nam na miarę
są kokony zapomnienia
napompujmy je oddechem
by unosić się na sobie
zostaw też spojrzenie jedno
nim by dojrzeć w sen pójdziemy
niech rozerwie mi powieki
chcę się dławić tonąć w tobie
krztusić się od dziś na wieki
i nie myśleć już o sobie

the fury in your bed

Jestem niestały jak piasek klepsydry
Czasem się mierzę i znikam w głąb wydmy
Kości tak blade co usta sznurują
Sypią się we mnie i w żebra wciąż kłują

Zniknąć na chwilę swą gorycz połknąć
Zdjąć szybko buty i wkoło się kręcąc
Łapać tę marność i ściskać na wieczność

Jestem też furią i w łóżku się chowam
Będę ją tworzył dopóty nie skonam
W głąb każdej duszy jak duch wniknąć pragnę
Jednym z dwu lęków jak stwórca zawładnę

Zapomnieć najtrudniej choć pamięć zawodzi
Lustrem swych wytchnień już sobie nie szkodzić
Kamień mam w sobie co żarem się świeci
W oczach furiata widać wciąż dzieci

Zapalam lampę od siedmiu złych nocy
Chowam pod stosem kołder i kocy
Musztrę masz przetrwać zacisnąć zęby
Poczuj w około zapach jej mięty

zniewoleni dymem.

Ogień istnieje co spala oceany
Żarem nagości zakleja złe rany
Ktoś cię przemienił czar słodki rzucił
W motyla co w brzuchu się ze mną kłóci

Istnieje też zbrodnia piękniejsza niż kara
Wyciska z nas soki od środka wyzwala
Rozrywa skorupy tak twardo utkane
Obnaża te skrzętnie uczucia chowane

Bądź moim dymem co płuca wypełnia
Smaczniejsza niż tlen nawet gdy pełnia
Jeszcze nie czułem a chcę tego bardzo
Wiemy oboje że dymem być warto
Nie tym ulotnym co chwile istnieje
Tym co zapada na dobre się sieje
Krępuje tchawice i puszcza korzenie

Tyle mam w głowie zabawek gdy wiejesz
Znowu chcę palić wiem że istnieje
Oblej benzyną wszystko co było
Spal stosy książek by nic się nie tliło
Dym twój uroczy tylko zostanie
Będę z nim tańczył aż świt nas zastanie

Nie mów że zaśniesz bo znów sam zostanę
Na ciebie czekam gdy budzę się ranem
Eksplozję mam w sobie co pachnie jak ogień
Chcę choć przez chwilę złapać twe dłonie
Zakręcić dym w słoik i trzymać przy sobie

rumieńcenajęzykach

czerwienie się kuliście
zawijam myśli w liście
i zbieramsię samwsobie
grzeszne myśli w głowie
szkliście oczy promienieją
a policzki się czerwienią
zapomnijmy się dziś troszkę
sypialnianą przypnij broszkę
ja położę się u stóp
już w tle słyszysz tuptuptup
same usta się radują
pożądania zapach czują
przylgnij do mnie ma łyżeczko
twoje ciało jest jak mleczko
będę rozpromieniał cię najczulej
blisko jak koperty klej
zawstydzenia przyszedł czas
my kochamy tabu stan

exhausted pinguin

stałem na kamieniu który miał się nie skruszyć
i oto brodzę po kostki usta pełne wody
zamknąłem krzyk by na powierzchnie nie wypełzł
tak dławię się tobą stłumiony na siłę
jesteś moją śmiertelną chorobą

jest też nadzieja szyderczo wypowiedz
rygluj na amen każdą z dwóch powiek

rozdziera na strzępy pazurem pozorów
kończy przed startem z impetem legionów
jestem choć nie chcę
a trwać w sobie muszę

jestem ulotny tak złudny jak koniec
ulecieć chcę wyżej by zamknąć cię wreszcie
a ty wciąż uśmiercasz unikasz i znikasz

kładziesz na usta powietrze cierpienia
próbuję coś szeptać barwić i zmieniać
na czole mam rysę co rośnie do serca
tak bardzo się jąkam by w końcu wykrzyczeć

ktoś ukradł mnie dawno
złodziej niezłapany
zatkaj mi uszy bo nie chcę już soli
powiedz dlaczego ten strach aż tak boli?

uszyj nas utkaj maszynę masz w rękach
wyłącz ją proszę gdy przyjdzie mi klękać
mam cię w opuszkach dotykiem wciąż czuję
gdy tylko je zbliżę ty igłą ukłujesz

sięgnij po siebie i patrz w końcu szczerze
mam ja to i ty masz gdy wargę przygryzasz
umyję twe stopy i znów będziesz czysta
poczuj to co ja
zbliż swoje usta

chodźmy tak marzę by złapać tlen w płuca
karą jest ten czas co zmienia się w nie czas
dość by przez szybę widzieć cokolwiek
chcę znów oddychać
nie patrzeć spod powiek

słoiki tajemnicy

siedzimy naprzeciwko siebie w krzesłach pożądania
mierzymy swoje winy gorejącym wzrokiem
zachwiałem się przez chwilę kołysząc w twoją stronę
złapałaś mnie po cichu na chwilę przed podłogą

łapiemy swe oddechy w słoiki tajemnicy by
wyszeptać ponad uchem modlitwę przytomności
latawce naszych myśli unoszą się ochotnie
ponad czasem ponad wrzaskiem migoczą nieroztropnie

czuję że skrzydeł mi brak by lecieć razem z nimi
wtem składasz samoloty z papierowych duszy
wsiadamy bez biletów i mkniemy mleczną drogą
łapczywie sięgam ręką by z włosów wyjąć gwiazdę

jesteśmy zapomniani snem najgłębszym świata
bądź śpiączką moją wieczną jak wieczny we mnie płomień
tej nocy stań się żarem tańczącym wśród pościeli
niech głosy nasze drżące wybudzą w nas lawinę

był czas że jak mozaika kruszyłem się w kawałki
dziś jestem świeżym płótnem a ty moim malarzem

wrynniemyśli.

wypełzam na dachy człowieczeństw i
rozpościeram skrzydła z koców
upycham nogi w rynny by łapać krople rosy
miażdżę balustrady powietrzne składam ciosy

ósmy dzień bez ruchu leżę przyklejony smołą
zwęglam się i pękam jak Nevada upieczony
żar łapczywie łapię wkładam między oczy
tylko nasze myśli bomb już nie rozbroją

zakradam się w głąb siebie choć nie wiem czego szukam
wycieram dłonie w spodnie bo ciążą mi okrutnie
jak na szczycie świata dokładnie wszystko widzę
chcę nocy zbyt klarownej zbuduje z niej wyrzutnie

zmieniony w garstkę pyłu chcę kulą być armatnią
wystrzelę się pomału by dotrzeć do księżyców
pamiętam zostawiłaś drabinę mi ostatnią
co szczeble połamane dygoczą przestraszone
nie chcą mnie utrzymać kompletnie zdruzgotane